Zofia i Franciszek Chodur poznali się w czworakach

Żelazne gody, czyli 65 lat razem

Ślub to jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu człowieka. Rocznica ślubu to czas wyjątkowy nie tylko dla małżonków, to także okazja do wspomnień czasów ślubu i wesela, albo do zorganizowania imprezy dla znajomych. Zwyczaj obchodzenia rocznicy ślubu wywodzi się z Francji. W Polsce najczęściej obchodzone były srebrne i złote gody.

21 kwietnia 2010 roku w kaplicy pw Bożej Opatrzności w Woli Mieleckiej Maria i Franciszek Chodur obchodzili żelazne gody, czyli uroczystość 65-lecia pożycia małżeńskiego.

Witam serdecznie Zofię i Franciszka, którzy przeżywają niecodzienny jubileusz, 65 rocznicę zawarcia sakramentu małżeństwa. Nieraz mieć 65 lat życia to sztuka, a co dopiero we wspólnym życiu małżeńskim. Ta uroczystość to także powód do specjalnego błogosławieństwa, jakie przesłał biskup ordynariusz Wiktor Skworc - powitał jubilatów proboszcz Zbigniew Smołkowicz.

- Niech dobry Bóg, który przed 65 laty przyjął Wasze śluby małżeńskie, obdarza w dalszym ciągu Was, dostojni Jubilaci, oraz cała Waszą Rodzinę dobrym zdrowiem, pokojem i prawdziwą radością, płynąca ze świadomości dobrze spełnionego obowiązku – czytamy w liście do jubilatów.

Patrząc na jubilatów obchodzących 65 rocznicę zawarcia związku małżeńskiego, można śmiało powiedzieć, że nic tak nie uskrzydla jak małżeństwo. Mimo że przysięgę składali dokładnie 65 lat temu, doskonale pamiętają swój ślub. To był rok 45, tuż po wojnie, może dlatego, że jak sami przyznają czasy były inne i wystarczała skromna uroczystość zamiast wystawnego wesela.



Mistrz w robieniu kleszczyn
Franciszek urodził się w 1918 roku w Przyłęku, jako młody chłopak pracował we dworze przez trzy lata. - Praca w dworze była ciężka, robiliśmy od siódmej rano do siódmej wieczorem za 80 groszy na trzy, cztery konie. Niemcy bali ukrywających się w pobliskich lasach partyzantów, dlatego w 1939 roku wysiedlili mieszkańców Przyłęka. Zamieszkał u rodziny na końcu Rzędzianowic na Olszynach przez zimę. Kiedy sołtys typował ludzi do pracy w Niemczech, w obawie przed wywózką poszedł do pracy we dworze na Wolę Mielecką, gdzie panowała wielka bieda. Mieszkał w czworakach, pracował w stolarni pięć lat, najpierw jako uczeń, a potem jako stelmach, wyrabiał z drewna koła, części drewniane do wozów, sań, uprzęży dla koni. Po wojnie pracował na roli i był mistrzem w robieniu kleszczyn, podkładów do wozów, a i niejednemu dorobił styl do wideł czy grabi.

Spod Lwowa do dworu Koziary
Zofia urodziła się w 1927 roku w Jasienicy Polskiej w obwodzie lwowskim na Ukrainie. W 1943 roku cały Wołyń zamienił się w jeden wielki pożar. Palili polskie wioski, przychodzili w nocy trzema falami, pierwsza zabijała, druga grabiła, trzecia paliła. Wtedy nie było już dla nikogo tajemnicą, że to zaplanowana akcja, była karą za polskość mająca na celu likwidację polskiego narodu,. Mieliśmy sołtysa, który mówił wyjedźcie, może wszystko to się ułoży. Łuny były coraz bliżej, palili nasze domy, musieliśmy uciekać. Braliśmy wszystko z myślą, że wrócimy. Zabraliśmy dwie krowy, dwa konie, źrebaka i cały dobytek. Z Kamionki wyjechaliśmy wagonami do Lwowa, tam przeżyliśmy dwa naloty z powietrza, przez Rzeszów, Dębicę i wysiedliśmy w na stacji w Mielcu. Z jednej strony wagonu było nasze bydło, a w drugiej my i pozostały dobytek.

W wieku 17 lat w 1944 roku przybyła do dworu w Woli Mieleckiej razem z rodzicami, bratem, bratową i wujenką, oraz pięcioma rodzinami z Ukrainy. Dzierżawcą w dworze był Koziara, rodziny z Ukrainy przyjął z otwartymi rękami jak mówi pani Zofia. Zamieszkali w czworakach, brat pracował końmi, kobiety zajmowały się pracami polowymi. Najbardziej dokuczały im pluskwy, które potwornie gryzły po całym ciele. Po wojnie rodziny, które przybyły z Ukrainy pojechały dalej na tereny zachodnie, my zostaliśmy.

Tańce do samego rana
Wiosną 1945 roku w Woli Mieleckiej została powołana Komisja ds. reformy rolnej, która przystąpiła do parcelacji majątku dworskiego. Ale trzeba było mieć rodzinę, żeby otrzymać przydział na ziemię. Ojciec pani Zofi otrzymał dwa hektary na Zaolziu.

Zofia i Franciszek poznali się w czworakach, 22 kwietnia 1945 roku wzięli ślub w kaplicy w Książnicach, ponieważ kościół był zburzony. Do ślubu miałam pożyczona sukienkę, starostowie upiekli placki, kolega męża Mazur przygrywał na harmonii. Przyjęcie odbyło się w czworakach, tańce u sąsiadki, która miała podłogę w czworaku, mąż sąsiadki był kowalem w czasie wojny kowal był potrzebny i Koziara dbał o niego. Tańcowali do samego rana, kawalerka przyszła na postronkę.

Pracy nie było nigdzie, ludzie zajmowali się głównie uprawą ziemi. Pracowaliśmy na roli, mąż robił koła drewniane do wozów, ja gotowałam piasty drewniane w wodzie, żeby drewno zmiękło i można je było nabić na obręcze. Z czasem chłopi najmowali się z końmi do pracy przy budowie WSK. Kupiliśmy drewniany dom, który został przeniesiony obok domu w którym teraz mieszkamy. Wokół było pustkowie, był tylko nasz dom, Szpary i Tomczyk pod granicą z Rzędzianowicami

Ich dorobek to troje dzieci, sześć wnuków oraz dziewięć prawnuków.
Gdy jest słoneczny dzień można spotkać pana Franciszka siedzącego na ławce w słońcu.

 


- Film z uroczystości